» Blog » Puchar Mistrza Mistrzów: mój pierwszy raz
04-09-2013 21:37

Puchar Mistrza Mistrzów: mój pierwszy raz

W działach: PMM, Polcon 2013 | Odsłony: 629

Dzięki Złotym Kościom nabrałam dostatecznie dużo wiary w swoje umiejętności, aby zdecydować się na uczestnictwo w Pucharze Mistrza Mistrzów - chciałam na własnej skórze przekonać się, jak słynny konkurs wygląda od środka, by ewentualnie w przyszłym roku móc pomyśleć o poważnej walce o puchar. Jeżeli zaś chodzi o tegoroczną edycję miałam tylko jeden cel: nie skompromitować się za bardzo, jako, że moja sesja na PMM-ie miała być powrotem do prowadzenia po kilku miesięcznej przerwie. Przy tym miałam bardzo niewiele czasu na podjęcie jakichkolwiek przygotowań - Tytania i Quentin to po prostu dwa dodatkowe etaty. Nie muszę pewnie dodawać, że ostateczne wyniki turnieju okazały się dla mnie równie wielkim, co pozytywnym zaskoczeniem.

Gra o wysokie stawki

Tworzenie sesji eliminacyjnej rozpoczęłam w środę - dzień przed rozpoczęciem Polconu. Kierując się doświadczeniem wyniesionym ze Złotych Kości zdecydowałam się na wykorzystanie mechaniki Lady Blackbird. Poza tym, że jest łatwa, dynamiczna i aktywizuje graczy mam pewność, że potrafię odpowiednio wyjaśnić jej działanie, co również jest niebagatelną zaletą. Wybrałam konwencję mrocznej baśni, a do tego miałam główny motyw, pomysł na to, kim będą postaci graczy i luźną wizję zakończenia. Udało mi się namówić nimdila do przygotowania eleganckich kart postaci graczy, a samodzielnie wyszukać kilka niezbędnych informacji i zrobić trochę notatek. O testowaniu czegokolwiek, rzecz jasna, nie mogło być mowy.

Jednocześnie rozpoczęłam poszukiwanie graczy. Nie do końca wiedziałam, skąd mogę ich wyczarować, skoro moja krakowska drużyna nie zamierzała pojawić na Polconie. Byłam przy tym przekonana, że - przynajmniej do pierwszego etapu turnieju - każdy MG musi samodzielnie “załatwić sobie” komplet graczy. Dzięki Facebookowi - zdradzieckie, niebieskie narzędzie czasem jednak do czegoś się przydaje - wstępnie udało mi się umówić z trójką potencjalnych graczy. Pozostawało więc czekać na konwent: oficjalne spotkanie z PMM-em miało odbyć się w czwartek o 18.00, po nim zaś zapisy Mistrzów Gry.

Oczywiście, nie wszystko poszło po mojej myśli. Pierwszego dnia, jak chyba każdy uczestnik konwentu, utknęłam w gigantycznej kolejce do akredytacji. Z kolei w piątek rano okazało się, że brakuje mi jednego gracza. Na szczęście sędziowie dali przekonać argumentowi, że fandomowa sława z pewnością sobie poradzi w przeciwieństwie do takiej szarej myszki, jak ja - w ten sposób zwinęłam Ifryta wprost sprzed nosa Zeda i szybko uciekłam do przydzielonej mi sali.

Samą sesję niezwykle trudno mi ocenić. Pierwsza scena wypadła dobrze (być może nawet bardzo dobrze), podobnie jak retrospekcja, później jednak zaczęłam się spieszyć, przekonana, że lucek zaraz będzie musiał uciekać na swoją prelekcję. Zresztą, po sesji niewiele miałam czasu na zastanawianie się nad jej jakością. Z jednej strony, nie zdążyłam porozmawiać z graczami, bo chcieli przejąć ich sędziowie, z drugiej musiałam pędzić do domu, żaby wyjść z psem na spacer. Być może przez to i wspomniane wrażenie pośpiechu, kiedy nimdil chciał się dowiedzieć, jak wypadła moja sesja odpowiedziałam, że beznadziejnie i raczej nie mam co liczyć na wyjście z eliminacji. Po powrocie na konwent dostałam śliczne kostki na pocieszenie, a na ogłoszenie wyników trzeba było niemalże zaciągnąć mnie siłą.

Potem okazało się, że jednak wcale nie było tak, jak sądziłam i za 3 godziny prowadzę sesję półfinałową. Ups. Dostałam kartkę ze szkicem scenariusza, kilka słów prawdy na temat wcześniejszej sesji, po czym z trzech godzin zrobiło się 2,5. Później była wizyta w całodobowym punkcie druku w celu zdobycia czystych kart postaci. W ten sposób, kiedy wreszcie mogłam usiąść i spokojnie pomyśleć była już chyba 20. Znalazłam sobie cichy kąt na piętrze z bitewniakami, gdzie udało mi się zdecydować o co właściwie będzie chodzić, kim będą postaci graczy oraz NPC-e, których napotkają na swojej drodze. Potem nimdil pojechał zdobyć dla mnie gadżety i jedzenie, ja zaś mogłam w samotności oddawać się panikowaniu.

O 22 odbyło się losowanie graczy - właściwie, gracza, bo szkic przewidywał ich jedynie trzech, z czego jednego wybierał MG, a drugi był wybierany spośród sędziów. Jako, że potrzebowałam kobiety na “swojego” gracza nominowałam poznaną w kolejce akredytacyjnej Anię. Z losowania dostał mi się Karol, a z grona sędziowskiego - dr Jerzy Szeja. Sesja wypadła sympatycznie, wydawało się też, że gracze mieli niezły ubaw, bawiąc się gadżetami. Niestety, przez to, że była nastawiona na swobodną zabawę i lekki nastrój brakowało w niej napięcia, skończyła się też zaskakująco szybko - raz udało mi się zmieścić w wymaganym czasie. Po powrocie do domu dowiedziałam się od nimdila, że nie zamierza więcej przejmować się moimi atakami paniki i na ogłoszenie wyników w sobotę o 10 pojadę sama, on zaś dołączy do mnie później. Potem, kiedy już poznamy finalistów, będziemy mogli przekonać się, jak wygląda konwent, posłuchać prelekcji i może nawet zagrać w jakąś planszówkę.

Kolejny raz moje próby przewidywania przyszłości okazały się nie warte funta kłaków - wraz z Zedem dostałam się do finału.

Sesje finałowe miały rozpocząć się o 13. Po otrzymaniu feedbacku i spojrzeniu na zegarek doszłam do wniosku, że skoro w przeciwieństwie do Zeda nie mam gotowej sesji jedynym rozsądnym wyjściem jest poddanie się. Na szczęście, chwilę później przyjechał nimdil, który stanowczo nakazał mi wziąć się w garść i walczyć mimo wszystko. Sięgnęłam więc po ostatnią deskę ratunku: klasyczną Lady Blackbird. Na swojego gracza wybrałam Poziomkę, która akurat była jedyną kobietą w okolicy, z losowania dostali mi się Puszkin i Skobel, a z grona sędziowskiego: Haritsuke. Zupełnie nie potrafię ocenić sesji finałowej, mam jednak nadzieję, że gracze nie uważają spędzonego ze mną czasu za zupełnie stracony. Wiem natomiast, że mogła wypaść dużo lepiej, niestety, obecność publiczności oraz sporej liczby sędziów, nerwy i zupełny brak przygotowania okazały się dość przytłaczające.

Walka z przeciwnościami

Puchar Mistrza Mistrzów to nie tylko sesje: to także praca sędziów i Wojtka Rzadka, organizatora. Ci zaś spisali się świetnie, szczególnie biorąc pod uwagę rozmiar tegorocznej edycji turnieju, w której wzięło udział 26 MG - najwięcej od lat.

Przede wszystkim, muszę przyznać, że komfort prowadzenia był naprawdę duży. W Kotle - jednym z czterech budynków, w których odbywał się konwent - dla Pucharu przeznaczono prawie całe dwa piętra, dzięki czemu wszyscy mieli zapewnione ciszę i spokój. Nawet, kiedy liczba Mistrzów Gry przerosła liczbę dostępnych sal, Haritsuke i Wojtek dwoili się i troili, żeby dla każdego MG znalazło się wygodne, względnie odizolowane od hałasu stanowisko do gry. Można było zupełnie zapomnieć o tym, że gdzieś obok na Polconie bawi się ponad 4 tysiące osób. Dodam też, że kiedy wybieraliśmy miejsca na sesje finałowe, grono sędziowskie specjalnie ulokowało swoją “bazę wypadową” w najmniej komfortowej z sal, żeby pozostawić nam tylko te zapewniające rzeczywiście dobre warunki. To się nazywa dbanie o uczestnika.

Niestety, dobre warunki zapewnione prowadzącym to nie wszystko. Głównym wrogiem tegorocznej edycji były, moim zdaniem, niewłaściwe zarządzenie czasem i dezinformacja. Przypuszczam, że nie byłam jedyną osobą, która mocno zdziwiła się, widząc harmonogram turnieju. Zgadzam się z tym, że trzy godziny pomiędzy ogłoszeniem wyników eliminacji, a półfinałem powinno dobremu MG wystarczyć na wyrzeźbienie sesji w oparciu o gotowy scenariusz, jednak finał odbywał się zdecydowanie zbyt wcześnie. Podczas prelekcji wyjaśniającej czym jest PMM zostało powiedziane, że to konkurs skierowany do wszystkich Mistrzów Gry, prowadzących w trakcie konwentu - nawet tych, którzy o turnieju dowiedzą się dopiero, kiedy nagle okaże się, że sędziowie oceniają ich sesje. Tymczasem, wyznaczenie tak krótkiej przerwy między ogłoszeniem wyników półfinału, a finałem kłóci się z tym założeniem. Taki harmonogram sprawia, że aby mieć szansę wygrać trzeba przyjechać na konwent z dwiema gotowymi sesjami. Odnoszę również wrażenie, że takie skondensowanie konkursu negatywnie odbiło się na poziomie turnieju. Nie wiem, jak oceniają się pozostali Mistrzowie Gry, ja jednak za najlepszą uważam swoją sesję eliminacyjną. Oczywiście, jest też druga strona medalu: dzięki skompresowaniu w czasie, puchar mógł zostać wręczony w Sali Kongresowej, co z pewnością podniesie prestiż konkursu, a w przyszłości może ułatwić pozyskiwanie sponsorów - coś za coś. Zakładam, że była to świadoma decyzja, której wady i zalety były brane pod uwagę.

Druga sprawa to dostępne na stronie Pucharu, a także już na miejscu, w informatorze konwentowym, wiadomości o turnieju. Przede wszystkim, w regulaminie brakuje wyjaśnienia kwestii wybierania graczy na sesję - o tym, jak dokładnie to wygląda dowiedziałam się dzięki uprzejmości Krzysia. Poza tym, opublikowany w informatorze tekst o Pucharze był niekompatybilny z zamieszczonym na tej samej stronie harmonogramem, co mogło prowadzić do pewnych pomyłek. Przydałaby się też taka osobna “tabelka programowa” dla chętnych do udziału w pucharowych sesjach graczy - mam wrażenie, że nie do końca wiadomo było, jak i kiedy zgłaszać się na pucharowe sesje przez co wielu chętnych nie wzięło nawet udziału w losowaniach. W tym miejscu muszę przeprosić Karczmarza, który ostatecznie u mnie nie zagrał. Mam nadzieję, że na kolejnej edycji PMM-a gracze zostaną nieco bardziej dopieszczeni, szczególnie, że Mistrzom Gry uczestnictwo w Pucharze zapewnia wiele pozytywnych wrażeń.

Na koniec muszę też dorzucić swoje trzy grosze do kwestii sponsoringu: Wojtek w tym roku wykonał tytaniczną pracę, poszukując sponsorów Pucharu i dbając o PR wydarzenia, które w Internecie było widoczne na długo przed konwentowym weekendem. Trzeba jeszcze tylko postarać się nawiązać współpracę z którym z producentów napojów energetycznych. Jestem pewna, że za coś takiego zarówno sędziowie, jak i Mistrzowie Gry będą sławić PMM-a po wsze czasy.

Z pewnym wstydem wyznaję, że nie mam pojęcia, jak wyglądał tegoroczny Polcon. Miniony weekend był dla mnie mieszaniną sesji, momentów paniki i radości, związanych z PMM-em. Uczestnictwo w Pucharze Mistrza Mistrzów było niesamowicie zaskakującym, a przy tym pozytywnym doświadczeniem. Mam również nadzieję, że nie pozostanie bez wpływu na moje codzienne sesje.

Odrobina prywaty

Mogłoby się wydawać, że PMM zupełnie pozbawił mnie możliwości interakcji z konwentowiczami - nic bardziej mylnego. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz miałam tak wiele podziękowań do rozdania.

Wojtek Rzadek - za to, że każdego roku sprawia, iż TO WSZYSTKO się dzieje.
Sędziowie - za wiele godzin trudnej, a momentami również dość nużącej, pracy.
KaduKrzyśHaritsukeBraven - za konstruktywne uwagi już w trakcie konwentu. Dodatkowo, osobne podziękowania należą się Krzysiowi za to, że niestrudzenie pilnował, abym zawsze znajdowała się w odpowiednim miejscu we właściwym czasie.
Nimdil - za bycie "wspierającą żoną" Mistrza Gry zawsze kiedy tylko była taka potrzeba.
Moim graczom: AniKaroliniePoziomceIfrytowiluckowiKarolowiSkoblowiPuszkinowi - mam nadzieję, że nie uważacie spędzonych na moich sesjach godzin za stracone.
JadeSzponErtaiPlane i wszyscy inni, którzy trzymali za mnie kciuki - za wiarę w moje możliwości.
Jaxa - za "ostatnią nadzieję białego człowieka".

 

[Można przeczytać również tu. Wygląda ładniej, co jak wiadomo dla kobiet jest niezmiernie istotne, a i komentować milej w estetycznym środowisku. Dowód fotograficzny znajduje się tutaj.]

Komentarze


Kamulec
   
Ocena:
0
Pierwszy.
05-09-2013 04:33
Wlodi
   
Ocena:
+2
Tylko mam drobną uwagę.
Tymczasem, wyznaczenie tak krótkiej przerwy między ogłoszeniem wyników półfinału, a finałem kłóci się z tym założeniem.

W zeszłym roku przyjechałem z jedną sesją. :) Można spokojnie się wyrobić. Zresztą jeśli ktoś dostaje się do finału, to raczej rozegrał już w życiu X sesji. Tym samym sięgnięcie po którąś i zmodyfikowanie, a może po prostu jej poprowadzenie nie powinno być problemem.

Dla mnie natomiast 2 godziny czasu na stworzenie scenariusza pomiędzy eliminacjami, a półfinałem były zabójcze. Mając jeszcze 2x tyle czasu spokojnie dopracowałbym wszystko. Stworzyć scenariusz to jedno. Stworzyć do tego BG z charakterem to drugie. Pierwsze, jak i drugie wymaga tak samo dużo czasu. W każdym razie nie usprawiedliwiam się! Było super i cieszę się, że z Zedem walczyliście w finale. Przysłuchiwałem się jednej i drugiej sesji. Mam nadzieję, że za rok się widzimy! Gratulacje za finał, mimo drugiego miejsca (za rok będzie 1 :) )!
05-09-2013 09:00
Szponer
   
Ocena:
0
Posiadanie wspierającej żony jest bardzo ważne! :D

Szkoda, że się nie udało, niemniej jednak poradziłaś sobie naprawdę dobrze, konkurencja była silna w tym roku, znacznie więcej osób też wzięło udział w PMM. Wydaję mi się, że idąc na taki konkurs, trzeba być jednak trochę bardziej przygotownym niż na jedną sesję. Eliminacje nie są tak naprawdę trudne, bo chyba tak jak wspomniał Krzysiek, odpadają Ci naprawdę źli MG. Prawdziwa ostra walka jest w półfinale. Trzymam szpony za przyszły rok [i dziękuję za kciuki w mojej sprawie w innej kwestii;)]. 
05-09-2013 11:11
Blanche
   
Ocena:
+1
@Włodi:
Cóż, widać mamy trudności z różnymi rzeczami, niemniej zauważ, że obojgu nam brakowało tej "nocy do zarwania", jaka była w programie PMM-a w zeszłym roku - po prostu Ty włożyłbyś ją w inne miejsce, niż ja. ;)

@Szpon:
Myślę, że eliminacje w tym roku jednak były całkiem konkurencyjne przez liczbę MG - wybranie 5 z 26 to coś zupełnie innego, niż 5 z 9.
05-09-2013 12:02
puszkin
   
Ocena:
0
W żadnym wypadku nie żałuje godzin spędzonych na Twojej sesji. Mam nadzieję na jakąś kolejną gdzie miałabyś więcej czasu i mogłabyś prowadzić na luzie, i gdzie ja mógłbym sobie stworzyć normalną postać i nią poszaleć :P

Idź na PMM za rok bo możesz jeszcze dużo namieszać. Twój enpec Timi był rewelacyjny.
05-09-2013 12:04
Karczmarz
    Hmmm
Ocena:
0
Specyfika naszego hobby jest taka, ze sesje rzadko kiedy beda rowne. Inna historia, inni gracze, inne problemy. Brak powtarzalnosci sprawia ze nie da sie zupelnie przewidziec co zagra/wypali/siadzie etc.

@Wlodi i czas
Tak sobie mysle, ze 3h na przygotowanie sesji to chyba nie jest tak strasznie malo. Choc trzeba miec na wzgledzie ze przy tak ograniczonym czasie sesja powinna byc prosta, bo bardziej zawilej nie wymyslisz. Moze lekcja na przyszlosc aby swiecic cudownoscia fabuly na eliminacjach/finale, a w polfinalach po prostu grac prostsze historyjki za to pokazujac rzemieslniczy warsztat?

@Blanche
Mam nadzieje ze kiedys bedzie okazja by zagrac razem :) Najlepiej w przyszlorocznym finale
05-09-2013 12:46
Wlodi
   
Ocena:
0
@Blanche

W tym roku wolałabyś umieścić "ten czas" w innym etapie konkursu. Za rok przypuszczam, że jednak będziesz miała w pełni gotową przygodę na finał. Ja miałem eliminacyjną i finałową dopracowaną - po doświadczeniu z zeszłego roku. :)

@Karczmarz

Ponawiam 2h! :D 30 minut rozmowy feedbackowej i 15 minut dojścia do pubu +15 znowu na konwent. Zrobiłem bład, trzeba było poprosić o dwie uwagi w feedbacku i usiąść na tyłku w szkole. Miałbym przynajmniej 45 minut dłużej. :D
Akurat w moim wypadku niepotrzebnie zostało poświęcone tyle czasu na samą fabułę, a nie na postacie graczy. Godzinka na historię i godzinka na postacie powinna styknąć. Niestety przerzucenie Boskiej Komedii do teraźniejszości nie było takie proste. Choć dziekuję Ci za pomoc! Wciąż uważam, że Twój pomysł na interpretację historii był bardzo dobry! Dlatego także opracuję to wszystko i zapewne w ciągu miesiąca pojawi się mały indiasik do ściągnięcia ode mnie. :D
05-09-2013 12:57
Blanche
   
Ocena:
0
@Puszkin:
Dzięki. Jeżeli Wojtek urządzi PMM-a na konwencie, na którym będę mogła się pojawić pewnie będę startować.

@Karczmarz:
Oby! :)

@Włodi:
2h to mało, ale da się - szczególnie, że ten szkic scenariusza był napisany tak, że w zasadzie nie zostawiał zbyt wiele miejsca na własną inwencję twórczą, skoro sesja miała być krótka. W zasadzie wystarczyło stworzyć postaci graczy, wymyślić czego właściwie chcą NPC-e i dorzucić jakiś setting. Jasne, też wolałabym mieć więcej czasu, ale wydaje mi się, że tutaj - tak, jak powiedział Karczmarz - najważniejszym było nie przekombinować. Moja sesja półfinałowa była prosta jak konstrukcja cepa :P Myślę, że żeby wznieść się na nieco wyższy poziom skomplikowania fabuły 4-5 godzin byłoby w sam raz.
 
05-09-2013 13:11
Wlodi
   
Ocena:
+1
@Blanche

racja! W pierwszej chwili chciałem poprowadzić swoją autorke Fenix 1945. Banalna historia oddziału komandosów, którzy zrzuceni nieopodal bram piekieł mają za zadanie powstrzymać piekielne twory. Potem pojawił się pomysł agentów CIA którzy leca na Kolumbię i zostają rozszyfrowani przez tamtejszego bossa narkotykowego ... i nagle pojawił się pomysł Boskiej Komedii.

Mogę tutaj wrzucić szkic, jaki stworzyliśmy (jest w trakcie modyfikacji, a ten poniżej jest wersją z PMMa).
Jeśli nie chcesz tego tekstu tutaj, to usunę wpis!!! Nie chcę zaśmiecać Ci bloga.


BG
Idealna Amerykańska Rodzina – kochająca się, chrześcijanie głęboko wierzący, wszystko się układa wspaniale.
Ojciec – mężczyzna odnoszący sukcesy w swojej firmie, spędzający czas z synem – zabierając go na mecze baseball’u. W rzeczywistości zdradzający swoją żonę z przyjaciółką.

Matka – kobieta spełniająca się w pracy, jako lekarka – Pani Chirurg, czuje ciągłą zazdrość, kiedy inne kobiety patrzą na jej męża, jak na potencjalnego kochanka. Tak jest w przypadku koleżanki – Merry / choć niesłusznie.

Syn – chłopak bardzo bystry i mądry, jednak rozpuszczony i ciągle pragnący więcej, więcej i więcej. Kocha rodziców i nie wyobraża sobie gdyby coś mogłoby być nie tak.

BNi
John Smith – kumpel ojca z pracy, mąż niejakiej Emily. Dowiedział się o zdradzie. Zabił Emily i zdesperowany, pijany i wściekły ruszył do Disneylandu, aby zabić również Ojca.

Merry – pielęgniarka, uwielbiająca Syna, gdyż sama nie może mieć dzieci. Przyjaciółka z młodości Ojca, obecnie koleżanka Matki.

Babcia/Dziadek – ukochany rodzic Syna. Od nich otrzymywał najlepsze prezenty, to oni rozpuszczali malca.

Przewoźnik – anioł, który ma przeprowadzić rodzinę przez piekło, czyściec i niebo. Niestety ze względu na brak czasu zostawia BG w piekle.


Opis scneariusza
Historia składa się z 3 aktów. Jest to opowieść o rodzinnej miłości bez względu na grzechy, jakie popełniliśmy za życia. BG ulegają poważnemu wypadkowi i zapadają w śpiączkę, przenoszą się do zaświatów i w zależności od swych decyzji mogą, to wszystko przeżyć, albo odejść do świata zmarłych.

I AKT – PIEKŁO
BG rozpoczynają przygodę jadąc z Disneylandu samochodem autostradą. Są szczęśliwi, śpiewają sobie piosenki, mają założone uszy myszki Mickey itd. Postanawiają skręcić do najbliższej stacji benzynowej, aby odpocząć. Jest ładna pogoda, choć trochę duszno. Ojciec postanawia odkręcić na full klimatyzację, trąca dłonią kubek od kawy i ją rozlewa. Spogląda w dół by po niego sięgnąć. Niefortunnie skręca samochodem.
Równocześnie w tym samym czasie pijany John jedzie swoim cadillaciem. Dowiedział się gdzie jest rodzina, jego „kumpla”. Whiskey przewieszone przez drzwi samochodu, ostra muzyka w głośnikach, na fotelu obok leży spluwa. John ma zakrwawioną koszulę. Nagle przed sobą zauważa znajomego vana. Bez chwili zastanowienia wjeżdża na czołowe zderzenie. Dochodzi do tragicznego wypadku.

Następuje ciemność.

BG wyjeżdżają samochodem na dziwną szarą pustynię. Pył wznosi się spod kół, samochód z trzaskiem zatrzymuje się. Dokładnie milimetry przed samochodem stoi mężczyzna ze znakiem stop, ubrany w typowe robotnicze ciuchy. Wita BG, informując ich, że są w piekle, ale to tylko przejściowe, iż musi ich oprowadzić i przedstawić to miejsce.
Im dłużej BG się wahają tym szybciej Przewoźnik znika.

Gracze stoją przed Disneylandem, jednak nie wygląda on tak samo. Cały świat jest przedstawiany w czarnych i zimnych kolorach. Dookoła natomiast otacza BG całkowita ciemność.

W szalonym wesołym miasteczku mieszkają biedne dusze ludzi. Kiedy tylko orientują się, że BG są bez przewoźnika, pragną pochłonąć BG.

Tutaj była dowolność, BG mogli kombinować, co robić - eksplorować otoczenie, poznawać świat. Również zauważać, jak w tym wszystkim przedziwni ludzie zachowują się iraconalnie, mamroczą coś, chodzą bez celu. Czy może jakieś dziwne istoty przemieszczają się w różnych miejscach lunaparku.

BG trafiają do namiotu cyrkowego w środku którego jest całkowita ciemność (tutaj podczas gry zgasiłem światło i używałem latarki z telefonu, gdyż taką mieli BG ). Na środku pomieszczenia na krześle, zakuty w kajdany siedzi mężczyzna – John. Ma whiskey w jednej łapie, w drugiej pistolet. Klnie na życie i majaczy.

BG po rozmowie z nim dowiadują się, że muszą odnaleźć strażnika tego miejsca i zdobyć od niego klucz.
BG po wyjściu z namiotu dostają się do domu strachu i po ruszeniu wózkami, trafiają do własnego domu na 5 urodziny syna. Była to najgorszy dzień w życiu ich dziecka. Syn, straszliwie boi się clownów, wtedy na jego urodziny (w tym czasie ojciec zdradzał matkę we własnym mieszkaniu, matki nie było w domu) a pijany clown zabawiał dzieci.
Tutaj dochodzi do konfrontacji z tortem, który przekształca się w clowna (nie chciałem by przejście do czyśćca wiązało się z zabiciem kogoś – dlatego powstał pomysł walki ze straszliwym tortem). W środku istoty jest klucz.
BG mają wybór użycia klucza, aby przedostać się dalej, albo oswobodzenia Johna. W wersji, którą prowadziłem Chochlik uratował swego wuja.

II Akt – Czyściec
BG trafiają do bardziej kolorowego świata, jednak pokrytego lekką mgłą. Zapachy są wyraźniejsze, a miejsce docelowe graczy, to szpital. Tutaj ludzie zachowują się, jakby wykonywali odwieczną pracę, pragną ją skończyć jak najszybciej, więc trochę ignorują BG, jednak naciśnięci rozmawiają. BG odnajdują tutaj Merry. Następuje tutaj bardzo ważny element scenariusza. Merry zaprowadza BG pod szybę ostrego dyżuru, tam BG mogą zobaczyć siebie leżących na łóżkach pooperacyjnych. Pomału umierają, są podłączeni do aparatury. Merry opowiada BG o tym, że jechała akurat w tym czasie, kiedy doszło do wypadku w pobliżu. Zobaczyła, co się stało i rzuciła się na pomoc. Poparzenia, jakich doznała doprowadziły ją prawie do stanu agonalnego. Podczas opowieści na ciele Merry pojawiają się blizny, a ona pomału traci siły. W pokoju oprócz rodziny leży właśnie ona.

BG mogą, lecz nie, muszą jej ratować. Choć uratowanie jej pozwoli BG przejść dalej. W tym samym czasie do szpitala wchodzi uwolniony John. BG zostawili otwarte drzwi pomiędzy piekłem, a czyśćcem. Aby uratować Merry, matka powinna poświęcić siebie (ba! Miałem nawet scenę gdzie graczka, sama bez sugestii wbiła skalpel we własną klatkę starając się oddać własne serce, jednak ojciec zabija równocześnie Johna i przynosi go, aby to jego serca oddać Merry).

III Akt – Niebo
Tutaj jest już finał. Piękna łąka, a na jej środku dom dziadków. W środku czeka babcia/dziadek. Będzie to czas kuszenia syna. W zależności od poczynań BG wyjdą ich wszystkie grzechy na wierzch. Jeśli Ojciec podczas podróży zrobił coś źle, to syn może zobaczyć na kołnierzyku szminkę kobiecą, na ustach matki jednak takiej nie znajdzie. Matka natomiast będzie wściekła na ojca. W tym wszystkim dziadkowie będą obiecywać najwspanialsze rzeczy na świecie. To dziadkowie będą dobrzy, rodzice będą potworami. Tylko zależnie, czy rodzice będą w stanie wybaczyć sobie wszystko i pokazać synowi, że mimo problemów wciąż się kochają, to będą w stanie uratować swoje dziecko.

Na pomoc BG przybędzie przewoźnik, jeżeli BG postępowali dobrze, to szybko odsłoni prawdziwą twarz dziadków (demona), jeśli jednak było inaczej to syn będzie widział w demonie, dziadków. Ojciec i Matka mogą poświęcić siebie, aby oddać swe dusze w ręce anioła. Wtedy także jednocześnie mówiąc, to czego pragną mogą pokonać potwora.
Koniec
W zależności od decyzji graczy i tego, czy postępowali dobrze przeżyją albo wszyscy, albo jedno/dwoje z nich.


 
05-09-2013 13:38
Kamulec
   
Ocena:
0
Indiasy zostawcie hindusom. Tu jest Polska.
05-09-2013 16:03
kaduceusz
   
Ocena:
+2
Kamulec, nie żenuje Cię Twój własny komentarz? 
05-09-2013 16:52
Blanche
   
Ocena:
+1
@Włodi:
Scenariusz wygląda super. Jestem pewna, że sesja była bardzo sycąca - stąd moje bardzo niedyskretne pytanie: dlaczego? Co takiego się stało, że nie przeszedłeś dalej? Jak to czytam mam wrażenie, że moja sesja półfinałowa była gorsza.
Nawiasem, co do oddziału komandosów, to muszę przyznać, że kiedy czytałam tamten szkic bardzo narzucała mi się sesja militarna i robiłam wszystko, żeby jej uniknąć - mam wrażenie, że sporo MG zrobiło tak samo (jeżeli nie wszyscy).

Co do samego komentarza: miło mi, że zechciałeś go tutaj umieścić :) Myślę natomiast, że mógłbyś zastanowić się nad rozbudowaniem go i zrobieniem z niego osobnej notki - szkic jest naprawdę bardzo fajny i można by go zachować dla potomności. W komentarzach pewnie zginie najdalej po tygodniu.
05-09-2013 18:29
Wlodi
   
Ocena:
0
@Blanche
Dziękuję Ci bardzo za miłe słowa! Nie ma co się zastanawiać,  czy Twój był gorszy. Bo nie był! Na pewno! 
W moim wypadku zawiodło kilka rzeczy. Ten zarys ma jedną podstawową dziurę którą teraz łatam. Całkowicie leżały powiązania między BG. Nie odpowiedziałem sobie wystarczająco szczerze co w tego typu przygodzie będzie najważniejsze. Tutaj nie chodzi o lokacje, które nie są standardowe, nie chodzi o zarys całości. Problem pojawił się w tym, że nie powstała żadna więź pomiędzy matką, a ojcem i synem. 

Gracze w mojej przygodzie od pierwszych scen zostali wepchnięci na głęboką wodę. Tzn. dałem im 5 minut na zapoznanie się i od razu z grubej rury znaleźli się w zaświatach. Teraz, jak poprawiam tę historię widzę, że tutaj potrzeba było minimum 30 minut na zapoznanie się postaci. Przygoda z początku powinna mocno zazębiać się z następnymi scenami. Tego zabrakło, tutaj mieliśmy także mocno zmienną amplitudę emocji. Nie było stałego wzrostu (choć jest to strasznie trudne do osiągnięcia). 

Dodatkowo także zakrzyczałem graczy dość mocno. Mój styl prowadzenia jest i tak głośny, tutaj sam przesadziłem. W scenie z wujem wczułem się tak mocno, że Chochlik musiał mnie złapać za ramię, abym zwrócił na niego uwagę. Traciłem kontakt i tym samym gracze nie wiedzieli na ile mogą sobie pozwolić w tej historii. 

Otwarcie mówię o swoich błędach i ich nie ukrywam. Nie będę wymyślał, że wszystko było super, a tylko nie ja zawiniłem. :) Więc nie kombinuj, bo poprowadziłaś 3 bardzo dobre przygody!!! :D



Historię spisuję i poprawiam, robię z tego przygodę. Pojawi się w formie pdfu z grafikami. :)


P.s. A notkę pewnie w przyszłym tygodniu napiszę, jak emocje już ochłoną. Bo uważam, że podczas prowadzenia przestałem wierzyć w swoje siły i krzykiem starałem się zamaskować swoje obawy co do scenariusza i jego słabych stron. :)
05-09-2013 19:10
Kamulec
   
Ocena:
0
@kaduceusz
Może Rzepy?
05-09-2013 19:10

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.