» Blog » Do cotygodniowego użytku
13-02-2013 16:56

Do cotygodniowego użytku

W działach: książki, rozterki czytacza | Odsłony: 3

Do cotygodniowego użytku
...czyli kilka słów o rozterkach RPG-owca/ czytacza po raz trzynasty.

W chwili obecnej moja kolekcja RPG-ów liczy dokładnie 80 podręczników, z czego, rzecz jasna, co najmniej połowy nie przeczytałam, o poprowadzeniu nie wspominając. Mimo to, kolejne tomy przybywają, zaś kolekcja rozrasta się – powoli, acz nieubłaganie. Z każdym miesiącem coraz bardziej zaczyna brakować miejsca na półkach, a czasu, żeby to wszystko czytać chyba tak naprawdę nigdy nie miałam. Prawdopodobnie niewinnie wyglądająca osiemdziesiątka wraz z końcem roku zmieni się w niepokojąco dużą setkę. Precyzyjny, dopracowywany przez długie miesiące system, według którego układam na półkach kolejne tomy trafi szlag, zaś na podłodze zaczną pojawiać się stosy książek, niemo przypominające o konieczności przeprowadzki.

Nie będę jednak narzekać: lubię mieć tę świadomość, że kiedy znudzą mi się wreszcie, hołubione obecnie, nowy świat Mroku, Castle Falkenstein i Lady Blackbird będzie wystarczyło podejść do regału i sięgnąć po któryś z czekających od dawna na swoją kolej podręczników.

Czasy, których wystarczało mi posiadanie kilku podręczników D&D, chociaż wcale nie tak odległe, wydają się teraz przeszłością równie zamierzchłą, co, powiedzmy, epoka kamienia łupanego, a powrót do radosnych przygód w świecie Zapomnianych Krain – niewyobrażalny.

Jakkolwiek obecnie wydaje się to dość nieprawdopodobne, kiedyś miałam zupełnie inny stosunek do podręczników RPG. Dzięki temu nowe pozycje pojawiały się u mnie z częstotliwością, którą można by określić chyba tylko rozsądną – na tyle, żeby móc względnie szybko dostąpić zaszczytu bycia używanymi podczas sesji, a nie latami czekać na zryw RPG-owego czytelnictwa wywołany wyrzutami sumienia. Wszystko przez to, że jeszcze nie tak dawno temu RPG-i nie były dla mnie obiektem kolekcjonerskiej obsesji, w przeciwieństwie do beletrystyki, którą od dziecka traktowałam z odrobinę szaloną czołobitnością. Dość długo udawało mi się utrzymać ów zdrowy stosunek do RPG – pamiętam, że przez wiele lat określałam podręczniki obrazoburczym mianem książek użytkowych.

Co to właściwie jest, ta książka użytkowa? Jak odróżnić ją od pozostałych książek, jej doskonalszych sióstr? Czy istnieją jakieś szczegółowe wytyczne, dotyczące klasyfikacji poszczególnych woluminów? I co to w ogóle za chory podział – jakby nie wystarczyły setki nowych, pojawiających się co chwilę podgatunków!

Tak naprawdę książka użytkowa niczym nie różni się od książki na półkę – przynajmniej, jeśli chodzi o cechy fizyczne. Dwa leżące obok siebie woluminy, należące do tych – tak przecież różnych! - kategorii na pierwszy, a nawet drugi i trzeci rzut oka nie do odróżnienia. Książki użytkowe bowiem, podobnie, jak swoje kolekcjonerskie siostry, są wydawane na pięknym, białym papierze i w eleganckiej, twardej oprawie, a po przyniesieniu z księgarni lub rozpakowaniu paczki słodko pachną świeżą farbą drukarską. W obu przypadkach zdarza się też, że kartki przywodzą na myśl papier toaletowy, okładka jest potargana, a tom otacza nieprzyjemna, wilgotna woń nigdy niesprzątanej piwnicy.

Bo tak naprawdę książka użytkowa nie jest fizycznym przedmiotem – ta raczej pewna świadomość, pewien stan umysłu, który sprawia, że czytelnik ze statecznego bibliofila zmienia się w ignoranta, który gotów jest robić rzeczy zupełnie szalone.

To świadomość, która pozwala podkreślać ołówkiem najważniejsze informacje, na zawsze zostawiać pomiędzy stronami kolorowe zakładki, a nawet zaginać rogi kartek. To swoboda, z którą wrzuca się dany tom do plecaka lub torebki, nie zabezpieczywszy go uprzednio w odpowiedni sposób. To uczucie, które sprawia, że zostawia się otwarty wolumin, leżący na łóżku grzbietem go góry i odchodzi. - czasami tylko po coś do picia, innym razem na długie godziny To beztroska, która pozwala bez lęku pić herbatę, kawę, a nawet czerwone wino – z książką w ręku.

Kiedyś z taką właśnie niebezpieczną niefrasobliwością traktowałam RPG-i. Przekładało się to nie tylko na brak tego charakterystycznego niepokoju podczas sesji, że ktoś wyleje mi na podręcznik colę, lecz również na liczbę pozycji na półce. Kupowałam jedynie te, które mogły mi się przydać podczas sesji, koncentrując się wyłącznie na bieżących kampaniach. Nie miałam też nic przeciwko rozpadającym się kserokopiom, po których można było bazgrać do woli – nawet kolorowymi zakreślaczami. W pewnym momencie jednak RPG-i z książek użytkowych zmieniły się w... cóż, książki.

Potem nigdy nic już nie było takie, jak wcześniej.


photo credit: cobra libre via photopin cc

[Można przeczytać również tu. Wygląda ładniej, co jak wiadomo dla kobiet jest niezmiernie istotne.]

Komentarze


oddtail
   
Ocena:
+7
Wpis ciekawy (i zmuszający do myślenia), nawet pomimo faktu, że jest dla mnie trochę jak czytanie o wyprawie do kongijskiej dżungli. Ciekawy, ale zupełnie abstrakcyjny.

Dla mnie chyba wszystkie książki są "użytkowe". Dla mnie książka jest po to, by ją przeczytać. Nie obchodzi mnie ich obecność na półce - poza faktem, że miło posiadać książki, ale to jest przywiązanie do rzeczy materialnych takie samo, jak przy każdym innym rodzaju dóbr.

A jednak traktuję książki do RPG rzeczywiście inaczej, niż "normalne" książki. I ten wpis kazał mi się zastanowić, dlaczego. Przecież nie jestem bibliofilem. Książki służą dla mnie do czytania.

I chyba wiem, dlaczego RPG nie jest dla mnie analogiem powieści czy podobnej "ważnej" książki. Chodzi chyba o to, że książka coś symbolizuje. Traktuję je z pewną uwagą (nie piszę w niej, nie zaginam rogów etc.), ponieważ książki są fizyczną manifestacją sztuki, wiedzy albo przeszłości.

A erpegi, cóż, w moim przeświadczeniu, nie są. Podręcznik do erpega jest jak kostka do gry. Jak plansza do planszówki. Jak karta postaci. Traktuję go na tyle tylko dobrze, na ile szkoda by mi było zniszczyć planszę do ładnie wydanej planszówki. Książka to książka. Podręcznik do RPG to zebrane razem reguły gry.

I tak samo zresztą traktuję większość (nie wszystkie) komiksów. Tak samo traktowałem podręczniki szkolne. I wiele innych rzeczy. Bo one nie reprezentują czegoś niezwykłego, nie tak jak książka. Gdybym traktował je na równi z książkami dlatego, że mają formę książki, musiałbym tak samo traktować instrukcję obsługi odtwarzacza DVD albo nawet lodówki. A nie traktuję. Tak, jak nie traktuję jakoś szczególnie wydrukowanego tekstu sztuki, którą akurat wystawiamy w teatrze amatorskim, do którego należę.

RPG to nie książka, to tylko gra oprawiona w książkową okładkę dla niepoznaki (?).

Co stwarza ciekawy paradoks, że z większym szacunkiem potraktuję którąś z części sagi Zmierzchu niż, powiedzmy, podręcznik do Klanarchii. Człowiek to nie jest zwierzę racjonalne...
13-02-2013 17:16
Blanche
   
Ocena:
0
@oddtail:
Rozumiem Twoje podejście, zresztą, ja chyba najgorszej poczynam sobie z podręcznikami akademickimi.
Z RPG-ami jednak sprawa jest o tyle szczególna, że niektóre z nich są dość ciężko dostępne i np. gdyby mój CF w wersji angielskiej został zniszczony, to pewnie musiałabym się z nim pożegnać na zawsze, ale już np. zalanie Klanarchii kawą jakoś bym przeżyła.

PS. Dzięki za przeczytanie notki - fajnie, że ktoś się zainteresował, mimo notki o złych graczkach :P
13-02-2013 18:11
nimdil
    @Blanche
Ocena:
0
Z Castlem nie jest aż tak źle. Unhallowed Metropolis mogłoby być trudniej zwłaszcza, że to ten pierwszy nakład. Możliwe, że ten stary Space też jest trudniejszy w ustrzeleniu. Deliria również mogłaby się okazać trudniejsza do znalezienia - nie to żeby szanse na jej wykorzystanie były wielkie. No i podręcznik do CF generalnie chya łatwiej dostać niż np. Lost Notebooks.
13-02-2013 18:22
Blanche
   
Ocena:
+1
Naprawdę, naprawdę, naprawdę poprowadzę kiedyś Delirię!
13-02-2013 18:24
AdamWaskiewicz
   
Ocena:
+5
I przy okazji jeszcze zrecenzuj.
13-02-2013 19:18
Blanche
   
Ocena:
0
To będzie trochę późniejsze kiedyś, ale też da się zrobić :P
13-02-2013 19:25
Szary Kocur
   
Ocena:
+1
Mam to samo.

Tylko wlaśnie o ile książek wydanych po wojnie nie traktuję szczególnie, to każda skaza na poręczniku od RPG-a powoduje mój skowyt.
13-02-2013 19:30
Kamulec
   
Ocena:
+2
Dlaczego zbierasz podręczniki?
13-02-2013 21:20
Blanche
   
Ocena:
+1
Zawierają dobre systemy, które mam nadzieję kiedyś poprowadzić. ;)
13-02-2013 21:42
Kamulec
   
Ocena:
+4
Czemu kupujesz je więc na zapas?
13-02-2013 21:53
Blanche
   
Ocena:
+3
Bo potem są dostępne np. tylko na włoskim ebayu i kosztują 4 razy tyle, ile byłabym gotowa zapłacić. O przesyłce nie wspominając.
13-02-2013 22:10
Z Enterprise
   
Ocena:
0
Są też pedefy :) I kosztują dużo mniej.
13-02-2013 23:30
Blanche
   
Ocena:
0
Nie umiem czytać PDF-ów. Odechciewa mi się po kilku stronach.
13-02-2013 23:31
nimdil
   
Ocena:
+5
PDFy są dla mięczaków.

RPGi kupuje się dla radości kupowania i posiadania.
13-02-2013 23:33
Z Enterprise
   
Ocena:
+2
Mięczaków? Oooook.

PDFy można drukowac, bawic się w introligatornię i tworzyc własne, unikatowe wydania - i wciąż wychodzi taniej niż kolekcjonerskie podręczniki, których i tak nikt nigdy nie użyje, bo jest zbyt pochłonięty kupowaniem kolejnych :P

RPGi nimdilu kupuje się dla grania. Przeważnie, chociaż rozumiem, że zboczenia ludzkie są najrózniejsze i każdemu jego bajka :)

13-02-2013 23:43
Tyldodymomen
   
Ocena:
+6
oo, nowa naparzanka gracze vs kolekcjonerzy. Powiew świeżości, kontynuujcie.


Pozdrawiam:)
14-02-2013 00:38
gacoperz
   
Ocena:
+2
Ja mam dokładnie odwrotnie. Kupuję tylko te RPGi, w które dobrze mi się gra/prowadzi.
14-02-2013 07:35
nimdil
    @Z
Ocena:
0
Mięczak :-P

Akurat większość mojej kolekcji to kilka gier które szczególnie lubię i grywam. A ze linie wydawnicze są długie...
14-02-2013 08:39
Z Enterprise
   
Ocena:
+1
Nimdilu, kilka postów wyżej pisałeś, że RPGi kupuje się dla radości kupowania i posiadania.
O graniu nic nie było. Poza tym, tak serio - ile materiału z tych "linii wydawniczych" wykorzystałeś na sesjach? Tak procentowo, pi razy oko? Przeczytałeś przynajmniej je wszystkie chociaż raz?
Edit:
tylko nie myśl, broń borze zielony, że cię rozliczam czy coś :)
Tak z ciekawości pytam.
14-02-2013 09:04
nerv0
   
Ocena:
0
Też lubię PDFy. Są ładne, nie brudzą się, można z nich wycinak obrazki i nie zajmują miejsca na półce. Czytam je od tak dawna, że w zasadzie nie różni się to dla mnie od zwykłej książki, z tą różnicą, że (nie mając laptopa) nie mogę się z nimi walnąć do wyra. Choć w sumie gdybym bardzo chciał, to przesunąłbym trochę te piloty od TV, kubki z napitkami, okręciłbym ten monitor o 90 stopni w lewo i... :D
14-02-2013 12:46

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.