» Blog » Worldcon 2014 - garść wrażeń, cz. 1
26-08-2014 18:04

Worldcon 2014 - garść wrażeń, cz. 1

W działach: konwenty | Odsłony: 167

Worldcon 2014 - garść wrażeń, cz. 1

[Można przeczytać również tu. Wygląda ładniej, co jak wiadomo dla kobiet jest niezmiernie istotne. Dodatkowo, zawiera zdjęcia.]

 

W dniach 14-18 sierpnia odbyła się w Londynie już 72. edycja Worldconu, czyli The World Science Fiction Convention - najstarszego na świecie konwentu miłośników fantastyki, a przy tym imprezy, na której ma miejsce wręczenie nagród Hugo i nagrody im. Johna W. Campbella dla najlepszego nowego pisarza SF. Jako, że przez ostatnie lata kolejne edycje Worldconów odbywały się na drugim końcu świata (USA, Kanada, Japonia) powrót konwentu do Europy był niepowtarzalną okazją na uczestnictwo w tej wielkiej, międzynarodowej imprezie, pod wieloma względami całkowicie innej od rozmaitych polskich festiwali fantastyki.

Uwaga, to nie jest relacja z konwentu - raczej zbiór rozmaitych przemyśleń i wrażeń, które urodziły się w mojej głowie po uczestnictwie w moim pierwszym, a mam nadzieję, że nie ostatnim, Worldconie. Aby uniknąć publikowania tu chaotycznego strumienia świadomości zdecydowałam się podzielić tekst na trzy części. Oto pierwsza z nich.

Organizacja

Jeszcze przed tym, jak znalazłam się w Londynie o Worldconie myślałam, jak o rodzimym Polconie, z tym, że w znacznie większej, światowej skali. To skojarzenie okazało się pod pewnymi względami słuszne, w zdecydowanie większej mierze jednak było całkowicie mylące i nieprawdziwe. Do rzeczy zatem.

Pierwszym, co rzucało się w oczy po przybyciu na miejsce był z pewnością budynek, w którym odbywał się konwent. ExCeL London to gigantyczny kompleks, na który składa się ogromne centrum konferencyjne oraz otaczające je hotele. Aby w pełni uświadomić sobie o jak wielkim obiekcie tu mowa najlepiej spojrzeć na mapę przejeżdżającej tuż obok kolejki DLR. Centrum konferencyjne ciągnie się od stacji Custom House do stacji Prince Regent - przy czym w obu przypadkach w zasadzie prosto z peronu wchodzi się do budynku, natomiast cały kompleks, wraz z bazą noclegową, rozciąga się od stacji Royal Victoria aż do Royal Albert.

Oczywiście, organizatorzy konwentu wynajęli tylko część tego olbrzymiego obiektu: Worldcon odbywał się w sumie w 2 halach, w których mieściły się stoiska wystawców oraz tzw. wioska fanów, ponad 20 salach konferencyjnych (17 Capital Suites i 5 London Suites); były też osobne hale na galę wręczenia nagród Hugo oraz koncerty. Warto podkreślić, że - zapewne dzięki temu, że centrum jest relatywnie nowe, zostało bowiem otwarte w listopadzie 2000 roku - wszystko jest dostosowane pod kątem dostępu dla osób niepełnosprawnych. Na miejscu można było też nieźle zjeść - zarówno w samej wiosce fanów, jak i w głównym korytarzu ExCeLa znajdowały się rozmaite fast foody. Biorąc pod uwagę, że program rozpoczynał się o 9 rano, a kończył około 22 centrum można było nie opuszczać przez cały dzień, a następnie skoczyć do pobliskiego hotelu na krótką drzemkę. Nie sądzę, aby w Polsce na dzień dzisiejszy w ogóle istniał podobny obiekt.

Druga sprawa to przygotowania: byłam w szoku, kiedy dowiedziałam się, ile lat poszczególne ekipy przygotowują się do udźwignięcia organizacji tej imprezy. W wiosce fanowskiej znajdowały się stoiska krajów i miast, starających się o organizację kolejnych Worldconów i reklamujących swoją kandydaturę. Nowa Zelandia i Paryż, walczące o Wolrdcon odpowiednio w 2020 i w 2023 roku są tu świetnym przykładem. Wśród walających się wszędzie ulotek można było dostrzec również tę dotyczącą kandydatury Minneapolis na rok 2073 - niby niewinny żart, ale dobrze oddaje istotę rzeczy. Na tej podstawie można wywnioskować, że możliwość zorganizowania Worldconu to prawdziwy zaszczyt. Co ciekawe, poszczególne ekipy opowiadając o swojej wizji Worldconu odwoływały się nie tylko do interesującego programu, czy ciekawych gości, ale też mocno stawiały na promocję miasta, a nawet całego regionu, podpowiadając, co można przy okazji zobaczyć i jak fajnie spędzić czas poza konwentem. Jako, że głosowanie na miasto, w którym odbędzie się kolejny Worldcon odbywa się zawsze dwa lata wcześniej, wypad na konwent można zaplanować z dużym wyprzedzeniem i połączyć ze zwykłymi, cywilnymi wakacjami.

Biorąc pod uwagę dwie powyższe kwestie, to zaskakujące, jak małym konwentem jest Worldcon: na tegorocznej edycji zjawiło się prawie 8 tysięcy uczestników i podobno był to największy Worldcon w całej długiej historii imprezy.

Być może pewien wpływ ma na to fakt, że Worldcon jest imprezą drogą. Trudno mi powiedzieć, w jakim stopniu uczestnictwo w konwencie opróżnia portfel typowego, amerykańskiego fana, który od typowego polskiego fana jest przede wszystkim sporo starszy, z pewnością jednak 100 (przedpłata w styczniu) lub 130 funtów (opłata na miejscu) za pełną akredytację to nie jest mała kwota. Szczególnie, jeżeli doliczy się do tego jeszcze koszty noclegów, jedzenia i miliarda fajowych gadżetów, RPG-ów oraz książek, które można kupić podczas samej imprezy.

Z drugiej strony, podczas na konwentu niemal na każdym kroku było widać, że cena akredytacji nie wzięła się z Księżyca i nie chodzi tylko o miejsce, w którym odbywała się impreza. Mowa raczej o rzeczach z kategorii “mała, a cieszy”, a przy tym może sporo kosztować. Dla przykładu, kiedy w końcu udało mi się zakończyć swoją przygodę z długaśną kolejką (tak, tak, Brytyjczykom też zdarzają się tego rodzaju wpadki) i dostać swój identyfikator oraz konwentową poligrafię zostałam bardzo mile zaskoczona ich jakością. Zresztą, sami zobaczcie: program do ściągnięcia na smartfona (działał w aplikacji Event Guide), fajne, trwałe identyfikatory, a do tego wysokiej jakości konwentowa poligrafia.

Dodatkowo, obok dwóch startowych książeczek w trakcie konwentu wypuszczane były tzw. Pidgeon Posts - dwustronicowe gazetki, informujące o zmianach w programie, konwentowej frekwencji z dnia na dzień oraz worldconowych ciekawostkach i śmiesznostkach. W sumie podczas całej imprezy ukazało się ich 14 (13Pidgeon Posts oraz 1 WSFS). Jeżeli chcecie przyjrzeć się im dokładniej, możecie to zrobić tutaj. Zmiany w programie można było też niezwykle łatwo monitorować, dzięki wspomnianej aplikacji. Do tego wszystkiego, konwent oferował całe mnóstwo atrakcji: prelekcje, panele, pokazy, przedstawienia teatralne, koncerty, okazje do spotkań z autorami światowej sławy - na Worldconie naprawdę trudno było się nudzić, jednak więcej o programie przeczytacie w następnej części.

Warto zaznaczyć, że dla tych, którzy jednak się nudzili, a przy tym mieli ochotę wspomóc w walce o lepszy konwent ekipę organizatorską istniała możliwość popracowania w ramach wolontariatu. Wolontariusz - tak samo, jak rodzimy gżdacz - był na konwencie człowiekiem od wszystkiego i od niczego jednocześnie. Tym, co szczególnie mi się spodobało był sposób radzenia sobie z organizacją pracy wolontariuszy. Przede wszystkim, wolontariusze rekrutowani byli już na konwencie, nie do "ogólnej pomocy", ale do konkretnych zadań. Przed wejściem do wioski fanów oraz na jej tyłach znajdowały się specjalne stanowiska, przy których można było zapisać się na wykonanie danej pracy w konkretnych godzinach. My na przykład w sobotę przez dwie godziny przyklejaliśmy kable do dywanów specjalną taśmą, tak, aby nikt się o nie nie potknął, a w poniedziałek pomagaliśmy zwijać konwent, nosząc krzesła, elementy sceny, nagłośnienia, etc. Można było też pomagać przy utrzymywaniu porządku w kolejkach po autografy do najbardziej rozchwytywanych pisarzy lub w kierowaniu tłumem, przybyłym by oglądać galę wręczenia Hugo. Zadanie były więc bardzo różnorodne i każdy mógł znaleźć coś dla siebie, jeżeli tylko miał ochotę się zaangażować.

Przed przystąpieniem do zadania otrzymywało się specjalne karty pracy oraz wstążki, uprawniające do wstępu do sekcji wolontariuszy, gdzie można było napić się kawy, herbaty lub soku i przegryźć jakieś ciacho. Z kolei po wykonaniu zadania ktoś z właściwej ekipy konwentowej podpisywał kartę, zaznaczając przy tym liczbę przepracowanych godzin, po czym można było wrócić do radosnego konwentowania. System o tyle fajny, że eliminował znane z polskich konwentów sytuacje, kiedy grupki helperów siedzą na widoku uczestników, nic nie robią, a gdy ktoś potrzebuje pomocy - nie potrafią jej udzielić. Inna sprawa, że nie wiem, czy coś takiego w ogóle dałoby się na polskim konwencie zastosować. System z pewnością nadaje się na duże imprezy, ale na konwencie poniżej 1000 uczestników mógłby być trudny do wprowadzenia ze względu na komplikacje ze znalezieniem osób chętnych do pracy.

Za każdą należał się jeden Gopher Reward Token o wartości jedno funta. Wolutą konwentową można było płacić w barze, znajdującym się w wiosce fanów oraz na niektórych stoiskach wystawców. Nie było zatem jednego konwentowego sklepu z nagrodami, a za Gophery można było pozyskać zarówno koszulki, RPG-i, czy geekową biżuterię, jak i burgery oraz piwo. Dodatkowo, za 15 przepracowanych na rzecz konwentu godzin przysługiwała wolontariuszowi konwentowa koszula. Rzecz o tyle cenna, że w przypadku standardowych koszulek konwentowych ludzkie rozmiary (S, M, L, XL) skończyły się jeszcze w czwartek wieczorem.

Jak widać, podróż na Worldcon to ciekawe doświadczenie. Przypuszczam, że osoby, które wcześniej zajmowały się robieniem konwentów mogłyby napisać jeszcze więcej o organizacji tego wydarzenia, daleko mi jednak do tego rodzaju specjalistów. W kolejnej części: program.

 

[Można przeczytać również tu. Wygląda ładniej, co jak wiadomo dla kobiet jest niezmiernie istotne. Dodatkowo, zawiera zdjęcia.]

Komentarze pod tą notką zostały zablokowane przez autora.